Geoblog.pl    naazymut    Podróże    Ru-Bu-Tu    Ru-Bu-Tu-Bu, czyli pierwsze wrazenia z Turcji
Zwiń mapę
2009
19
sie

Ru-Bu-Tu-Bu, czyli pierwsze wrazenia z Turcji

 
Bułgaria
Bułgaria, Achtopol
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1312 km
 
Witamy,

Po kilku dniach bez zadnych wiadomosci przyszedl wreszcie czas i mozliwosc umieszczenia OBSZERNEJ relacji.

Po dwoch dniach spedzonych w Turcji przybylismy ponownie do Bulgarii, a konkretniej nad bulgarskie Morze Czarne (po ok 7 godzinach czystej jazdy o godzinie 23, wiec dla nas na pewno bylo czarne :) ). Tu zazywajac kapieli slonecznych postanowilismy podzielic sie swoimi odczuciami dotyczacymi glownie Turcji.

Turcja przed wjazdem wydawala sie krajem "innym". Nikt z nas nie byl tam nigdy wczesniej, malo o nim wiedzielismy i byc moze czesciowo sie obawialismy tej odmiennosci. Niedzielne przedpoludnie (choc mielismy spore trudnosci z ustaleniem dokladnej daty :)) spedzone w Edirne wydawalo sie troszke potwierdzac nasze obawy. Natretni handlarze, zebrzace dzieci, inny ubior i ta wszechobecna otwartosc na kontakt. Przyzwyczajeni do europejskiego zamilowania do prywatnosci moglismy poczuc sie osaczeni, wyobcowani. Wszystko zmienilo sie jednak wieczorem, kiedy to doslownie po kilku chwilach od wyjazdu z miasta zatrzymalismy sie obok tureckiej rodziny krzatajacej sie na polu. Nalezy podkreslic ze zostalismy dosc mocno przez nich zacheceni do zatrzymania sie gestami zapraszajacymi do wypicia szklaneczki tureckiego czaju :) Jak zwykle w takim przypadku postanowilismy zapytac o mozliwosc rozbicia namiotu na polu w miejscu gdzie sie zatrzymalismy. Uslyszelismy tylko: No problem, no problem. Okazalo sie ze faktycznie nie bylo problemu bo po 30 minutach siedzielismy juz na podworku babci - nestorki rodu, majac do dyspozycji cale gospodarstwo i... DOM. Pierwszy raz zdarzylo nam sie cos takiego i nie moglismy wyjsc z podziwu. Tym wiekszy byl szok gdy po nastepnych 30 minutach zajadalismy arbuza, winogrona, pomidory i domowy chleb przywieziony przez gospodarzy. Nic dziwnego, ze caly wieczor zszedl nam na rozmowach o tym co nas wlasnie spotkalo i czym sobie zasluzylismy na taka goscine.
Rano pojechalismy pozegnac sie z rodzina i zostalismy przy tym zaproszeni na prawdziwe rodzinne sniadanie z siedzeniem na podlodze, na poduszkach przy niskim stoliczku. Wspaniali ludzie, wspaniale chwile, wspaniale wspomnienia na przyszlosc. Co wiecej wyjezdzajac dostalismy od Pani pisemne zaproszenie na przyszly rok (przetlumaczylismy je kilkadziesiat kilometrow dalej dzieki pomocy napotkanego Pana, o ktorym bedzie za chwile). Coz mozna wiecej powiedziec.

No i pojechalismy z wielkim zalem, ze musimy opuscic tak symaptycznych i szczerych ludzi. Nie ujechalismy zbyt wiele (a wial tego dnia silny przeciwny wiatr), a juz spotkalismy Pana Mustafe - bylego zapasnika, ktory 30 lat spedzil w Niemczech, wiec mozna bylo z Nim porozmawiac. Po kilku minutach rozmowy juz siedzielismy w wiejskiej kawiarence, wsrod lokalnych "dziadkow" grajacych w jakas turecka gre podobna do remika. Smiechu i radosci bylo mnostwo, zwlaszcza gdy przesympatyczny Pan Kelner (tak go ochrzcilismy) donosil nam co chwila nowe specjaly kawiarni - lemoniade (prawdziwa, a nie jakis tani napoj), czaj, wode, i cos co wyglada jak zelki w cukrze pudrze ale zelkami do konca nie jest. Pychota :) Przesiedzielismy z tymi Panami ze 3 godziny chlonac informacje o Turcji i lokalnej kulturze. Wspolne zdjecie na tle kawiarni uwazamy zgodnie za jedno z najcenniejszych, jesli nie najcenniejsze ze zdjec jakie kiedykolwiek zrobilismy.

No i pojechalismy dalej... znowu, jak zwykle.
Byla godzina 20:30 gdy wyjezdzajac z Kirklareli (albo cos w tym stylu) przejezdzalismy obok sklepu spozywczego na obrzezach miasta. Po prostu jechalismy. Nagle z boku uslyszelismy donosny krzyk: Camping? Camping? No problem! No problem! Potem poszlo tak jak mozna bylo tego sie spodziewac (o ile zna sie Turkow, a my ich jeszcze nie znalismy) - rozne propozycje miejsc pod namiot, WC, woda, jakas wiata, a na koniec materace w mieszkanku. Do tego pelen kosz warzyw i owocow prosto z ogrodka oraz wieczorna kawa i rozmowy z Panem Patronem (tak go nazywaja pracownicy) oraz jego swita :) Rano ponownie zasiedlismy z Nimi do stolu, kolejna kawka, kolejne slowa, pozniej przezabawne wrozenie z fusow w wykonaniu Turka pochodzacego z Kosowa. Na koniec dostalismy zaproszenie na czaj do innego sklepu oddalonego o 30 km i na rybke do smazalni w Carevie (Bulgaria).

Znowu ruszylismy w droge rozmawiajac o ludziach, ktorzy nas ugoscili. Dojechalismy do drugiego sklepu, gdzie Pan Iker sciagnal nas niemal z drogi, gdyz bylismy juz zapowiedzeni przez Patrona. I znowu godzina poswiecona na czaj i rozmowy.

Znowu ruszylismy...
I znowu stanelismy po 5 km. Tym razem na rozmowe z budowniczymi drogi. I kolejne wspaniale zdjecie gotowe.

Pozniej juz byla tylko jazda przez las, nocny dojazd do Careva i nad Morze Czarne oraz nocleg na skalach na klifie.

Jakie sa nasze wnioski dotyczace Turcji i ostatnich dni? Proste:
Jedzcie do Turcji, bo tu sie nie da / nie dadza Ci jezdzic. I to jest najpiekniejsze :)

Pozdrawiamy.

PS. Specjalne pozdrowienia dla Pawla Kejny, gdyz niestety nie dalismy rady wyslac mu zyczen urodzinowych w terminie :( Przepraszamy i zyczymy wszystkiego dobrego. Sciskamy i raz jeszcze pozdrawiamy. Kochamy Cie :* (no prawie)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (12)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
PaKej
PaKej - 2009-08-19 16:41
dzięki bardzo za życzenia:)
nie spodziewałem się, że znajdę je na Waszym blogu a tu miła niespodzianka:)
życzę powodzenia w dalszej części wyprawy i czekam na kolejne tak obszerne wpisy i zdjęcia
pozdrawiam!
 
 
naazymut

Grupa rowerowa
zwiedzili 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 62 wpisy62 13 komentarzy13 103 zdjęcia103 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
06.03.2008 - 11.11.2008
 
 
24.05.2009 - 02.09.2009